Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zanim pójdziemy na pole bitwy, możeby dobrze było przeczytać jej opis. Wożę zawsze w swoim żołnierskim mantelzaku kilka książek, a między niemi i Liwjusza.
To rzekłszy, podał książkę Drzewieckiemu.
Drzewiecki wziął ją, lecz zanim ją rozłożył i znalazł odpowiedni ustęp, Gautier zapytał go z widoczą obawą:
— Po jakiemu to będzie?
— Po łacinie.
— Powiedz mi tedy, obywatelu, czy wyście byli księżmi w swojej ojczyźnie, czy co?
— Nie, ale w szkołach księża bili nas w skórę, ile wlazło, żeby nas łaciny nauczyć — odpowiedział wesoło Drzewiecki.
Poczem popatrzył przymrużonemi oczyma na Marka, stojącego z karabinem u nogi tuż przy wejściu na taras, uśmiechnął się i rzekł:
— Ba, między nami i prości żołnierze umieją po łacinie.
— Obywatel drwisz sobie ze mnie? — oburzył się Gautier.
Na to Drzewiecki skinął na Marka, a gdy ów zbliżył się i wyciągnął po żołniersku, wyjął mu z rąk karabin, a natomiast podał książkę i rzekł:
— Czytaj.
A Dąbrowski, który rad był zawsze pochwalić się swym żołnierzem, dodał:
— Siadaj i czytaj.
Gautier ścisnął zębami cybuch fajki i począł pykać mocno. Na tarasie uciszyło się, bo jednak