Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaciężył kamieniem na wszystkich piersiach. Oficerowie nie mogli ustać na miejscu i wśród poświstów wiatru słychać było brzęk ostróg kawaleryjskich.
Zagrzmiał piąty wystrzał, a za nim szósty.
Zrozumiano teraz, że ofiarą spotkania padają oficerowie francuscy. Twarz pułkownika spoważniała. Inne skurczyły się i zmierzchły również, tem bardziej, że przelatujący obłok przesłonił na chwilę słońce i pokrył mrokiem cały dziedziniec.
Rozległ się siódmy strzał.
Wszystkie głowy zwróciły się ku bramie. Pułkownik podniósł znów szybko zegarek do oczu. Poprzednio, po każdym pierwszym strzale drugi następował bardzo szybko, tym zaś razem sekunda płynęła za sekundą w głuchej ciszy i wśród niecierpliwości ludzkiej tak napiętej, że prawie graniczącej z bólem.
Lecz po upływie niespełna minuty huk wystrzału targnął znów powietrzem i potoczył się złowrogiem echem wzdłuż murów.
Ósmy — zawołał jeden z oficerów.
A drugi odpowiedział jednocześnie:
— To nie pojedynek, to egzekucja.
Pułkownik popatrzył przez chwilę na mówiącego, zmarszczył brwi i rzekł:
— Proszę się liczyć ze słowami.
Potem skierował się ku mniejszemu dziedzińcowi, ale wtem otworzyła się wiodąca do niego furta i ukazał się Bogusławski, a za nim dwaj jego sekundanci, bladzi jak płótno. Kapitan szedł wolno,