Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mozaiki, na złocony wnęk i na wielkie żółte chorągwie, zawieszone na masztach przed świątynią.
— Wśród tych cudów — ozwał się Marek — ludzie powinni żyć tylko imaginacją i rozrzewnionych serc zachwytem...
— Mój towarzysz jest poetą — przerwał mu Cywiński. — Ale istotnie pięknie tu i rojno. Czy to tak zawsze bywa?
— Miarkuję od kilku dni, że pan Kwiatkowski pija z kastalskich źródeł — odpowiedział Drzewiecki. — Wenecja, nawet gdy w niej pusto, może poruszyć czułe struny w duszy poety. Wszelako teraz nastały czasy wyjątkowe. Stoi tu liczna załoga austrjacka, lecz że Austrjacy nie rozgospodarzyli się jeszcze na dobre, a pokój został zawarty, przeto uważają ludzie Wenecję jakoby za grunt neutralny. Rozumiesz waćpan, że tak osobliwe miasto musi wszystkich pociągać, więc oficerowie francuscy z fortec cyzalpińskich biorą setkami urlopy i przyjeżdżają tu na oględziny i zabawę. Anglicy wszędzie się znajdą, a nie brak też tu i naszych, gdyż Austrja uznawszy Rzplitą Cyzalpińską, musi uznawać i jej paszporty. Są tedy Niemcy, Węgrzy, Wołosi, Anglicy i Polacy. Istna colluvies gentium! Ale po prawdzie, to na nas Polaków, nie patrzą tu teraz życzliwie.
— Dlaczego? — spytał z odcieniem żalu Marek.
— Bo z woli Buonapartego wzywał Wenecję do poddania się Sułkowski, a potem bronzowe konie z kościoła Św. Marka kazano zdejmować naszym żołnierzom, co ludność miejscowa bardzo