Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzydzieści pięć lat, ale mu włosy rzedną nad czołem, że zaś chciałby je nosić à la Buonaparte, więc pojechał do Wiednia, do doktora Graffa, który wynalazł podobno sposób na porost czupryny. Ma tam wszelako książę i inne sprawy. Jeśli pojedziecie razem ze mną, to po drodze przedstawię was.
— Radzibyśmy wyruszyć razem — rzekł Marek.
— Szczerze waćpanów na to namawiam, gdyż to droga niepewna i łatwo może zakończyć się w kazamatach Józefsztadu, gdzie siedzi obecnie ksiądz Kołłątaj. Właśnie w jego sprawie zatrzymam się w Wiedniu, choć tam trudno będzie teraz coś zrobić. Tymczasem spróbuję dostać dla was od Fawratha paszporty jako dla moich domowników i poproszę go o osobne, abyście mogli wyjechać później, jeśli na czas nie zdążycie...
Dalszą rozmowę przerwał im piegowaty Gromadzki, który wprowadził obywatela Nurskiego. Był to człowiek lat czterdziestu, ogromnie wysoki i ogromnie chudy, z wypiekami na twarzy i z czarnemi włosami, które na jego czaszce tworzyły jakby grzebień, podobny do koguciego. Gdy gospodarz przedstawił mu obu młodzieńców, nowoprzybyły podał im rękę, zaginając palce w tak osobliwy sposób, że obaj spojrzeli nań ze zdziwieniem.
Poczem zwrócił się do Chadzkiewicza.
— W sprawie Kołłątaja? — zapytał. — Myślałem, że Złoty Lichtarz.
— Nie — odpowiedział Chadzkiewicz — żadna loża. To są przyszli legjoniści, z którymi umawiałem się o wspólną podróż.