Strona:Henryk Sienkiewicz-Z Puszczy Białowieskiej.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słuchając, wznosił swoje śliczne błękitne oczy do góry i powtarzał z zachwytem: »Ach, Boże! Boże!« — ale wymawiał: »Ach, Buuoooże! Buuuoooże!« Jest to już nie przeciąganie, ale po prostu śpiew.
Na zapytanie: czy umie czytać? — odpowiedział:
— Panie! u nas ani jednego niema we wsi, coby się z książki nie modlił.
Jest to nawet dziwne u ludu tak zamkniętego, tak oderwanego od reszty świata, a jednak prawdziwe. Kto ich uczył i kiedy? Uczą się sami. Mają nauczycieli i płacą ich dobrze, a mogą, bo prawie wszyscy są nader zamożni. Uważali się zresztą po wszystkie czasy za coś lepszego od pańszczyźnianych, a za równych drobnej szlachcie, więc uczyli się czytać.
— My, panie, byli królewscy ludzie, wolni — mówił nasz przewodnik. — Do nas jeszcze i z okolic »wciekali«, bo jak kto wciekł, tak my nie wydawali, ale bronili. Tu u nas wola była...

Za owych dawnych czasów uciekało rzeczywiście i wielu pańszczyźnianych »pod królewską rękę«. Jechać ich tam szukać było trudno i niebezpiecznie. Z tych to powodów legenda otoczyła wspomnienie króla jakimś urokiem opieki, miłosierdzia, wielkości i dobroci. Do dziś opowiadają sobie w chatach, przy świetle łuczywa, o wielkich łowach królewskich, o zjazdach, o złocistych karetach i rycerzach, którzy je otaczali. W jednostajnem puszczańskiem życiu pamięć trwa długo, bo nie ścierają jej zewnętrzne wrażenia. Lud ten żył przez całe wieki nader spokojnie; zmiany, ktore[1]

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – które.