Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/501

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



ZAKOŃCZENIE.

Radość w obozie kapitana Glena i doktora Clarego nie miała granic, ale ciekawość Anglików wystawiona była na ciężką próbę. Jeśli bowiem poprzednio nie chciało im się w głowie pomieścić, by dzieci mogły same przebyć olbrzymie puszcze i pustynie, dzielące te strony od Nilu i Faszody, to obecnie nie rozumieli już całkiem, jakim sposobem »mały Polak«, jak nazywali Stasia, nie tylko tego dokonał, ale zjawił się przed nimi, jako wódz całej karawany, zbrojnej w broń europejską, ze słoniem, dźwigającym palankin, z końmi, namiotami i ze znacznymi zapasami żywności. Kapitan rozkładał na ten widok ręce i mówił co chwila: »Clary, dużo widziałem, ale takiego chłopca nie widziałem!« — A poczciwy doktór powtarzał z niemniejszem zdumieniem: »I małą wyrwał z niewoli — i ją ocalił!« — poczem leciał do namiotów zobaczyć, jak się dzieci mają i czy śpią dobrze.
A dzieci, napojone, nakarmione, przebrane i ułożone do snu, spały jak zabite przez cały następny dzień; ludzie z ich karawany tak samo. Kapitan Glen