Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/475

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



XLV.

Na krzyk jego przybiegł pierwszy Kali, za nim dwaj strzelcy, którzy mieli poprzednią straż zluzować, a w chwilę później wszyscy Wa-himowie i Samburu zgromadzili się, wrzeszcząc i wyjąc na miejscu zbrodni. Uczyniło się zamieszanie, pełne okrzyków i trwogi. Ludziom chodziło nietyle o zabitych i o zabójstwo, ile o te ostatki wody, która już wsiąkła w spieczony grunt dżungli. Niektórzy Murzyni rzucili się na ziemię i wyrywając palcami jej grudki, wysysali z niej resztki wilgoci. Inni krzyczeli, że pomordowały strażników i porozcinały worki złe duchy. Ale Staś i Kali wiedzieli, co o tem myśleć. Oto M’Kunjego i M’Puy brakło wśród tych, wyjących nad kępą trawy ludzi. W tem, co się stało, było coś więcej, niż zabójstwo dwóch strażników i kradzież wody. Porozcinane pozostałe worki świadczyły, że był to czyn zemsty i zarazem wyrok śmierci na całą karawanę. Kapłani złego Mzimu pomścili się nad dobrem. Czarownicy zemścili się na młodym królu, który odkrył ich oszustwa i nie byłby pozwolił im wyzyskiwać dłużej ciemnych Wa-himów. Nad całą kara-