Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   392   —

włóczni — i czas jakiś trwało głuche milczenie. Dopiero po chwili szmer przebiegł szeregi i pojedyńcze głosy poczęły powtarzać: »Mzimu!« »Mzimu!«, a tu i ówdzie ozwały się okrzyki: »Yancig, Yancig!«, wyrażające zarazem cześć i powitanie.
Lecz głos Kalego zapanował znów nad szmerem i okrzykami:
— Patrzcie i cieszcie się! Oto dobre Mzimu siedzi tam w tej białej chacie, na grzbiecie wielkiego słonia, a wielki słoń słucha go, jak niewolnik słucha pana i jak dziecko słucha matki. O! ani wasi ojcowie, ani wy nie widzieliście nic podobnego…
— Nie widzieliśmy! yancig! yancig!…
I oczy wszystkich wojowników zwróciły się na »chatę«, czyli na palankin.
A Kali, który w czasie lekcyi religii na górze Lindego dowiedział się, że wiara porusza góry, i był głęboko przekonany, że modlitwa białej »bibi« może wszystko wyjednać u Boga, tak dalej i z zupełną szczerością opowiadał o dobrem Mzimu:
— Słuchajcie! słuchajcie! Dobre Mzimu jedzie na słoniu w tę stronę, w której słońce wstaje za górami z wody; tam dobre Mzimu powie Wielkiemu Duchowi, by przysłał wam chmury, a te chmury będą w czasie suszy polewały deszczem wasze proso, wasz maniok, wasze banany i trawy w dżungli, abyście mieli dużo jedzenia i aby wasze krowy miały dobrą paszę i dawały gęste i tłuste mleko. Czy chcecie dużo jedzenia i mleka, o ludzie?
— He! chcemy, chcemy!