Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   391   —

— Rozumiemy! — zabrzmiała odpowiedź z trzystu ust.
— Niechaj wystąpi wasz król, niech powie imię swoje i niech otworzy uszy i wargi, aby mógł słyszeć lepiej.
— M’Rua! M’Rua! — poczęły wołać liczne głosy.
M’Rua wysunął się przed szereg, ale nie więcej, niż na trzy kroki. Był to stary już Murzyn, wysoki i silnie zbudowany, lecz nie grzeszący widocznie zbytnią odwagą, gdyż łydki tak drżały pod nim, że musiał wbić ostrze dzidy w ziemię i oprzeć się na drzewcu, by utrzymać się na nogach.
Za jego przykładem i inni wojownicy powbijali również dzidy w ziemię na znak, że chcą wysłuchać spokojnie słów przybysza.
A Kali podniósł jeszcze głos:
— M’Ruo i wy, ludzie M’Ruy! Słyszeliście, że mówi do was syn króla Wa-himów, którego krowy pokrywają tak gęsto góry koło Bassa-Narok, jak mrówki pokrywają ciało zabitej żyrafy. A cóż powiada Kali, syn króla Wahimów? Oto zwiastuje wam wielką i szczęśliwą nowinę, że przybywa do waszej wsi — »dobre Mzimu!«
Poczem zawołał jeszcze głośniej:
— Tak jest. Dobre Mzimu! Ooo!
Z ciszy, jaka zapadła, można było zmiarkować, jak niezmierne wrażenie sprawiły słowa Kalego. Zakołysała się fala wojowników, albowiem jedni, parci ciekawością, posunęli się o parę kroków naprzód, drudzy cofnęli się z trwogi. M’Rua oparł się obu rękoma na