Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



XXXVII.

Wyruszyli jednakże dopiero w kilka dni po tej rozmowie. Odjazd, po krótkiej modlitwie, w której polecili się gorąco Bogu, nastąpił wraz ze świtem o godzinie szóstej rano. Na czele jechał konno Staś, poprzedzany tylko przez Sabę. Za nim kroczył poważnie King, machając uszyma i niosąc na swym potężnym grzbiecie płócienny palankin, a w palankinie Nel wraz z Meą; następnie szły, jeden za drugim, konie Lindego, powiązane długim palmowym powrozem i niosące rozliczne ładunki, a pochód zamykał mały Nasibu na spasionym, równie jak i on sam, ośle.
Z powodu wczesnej godziny upał nie dawał się zrazu zbytnio we znaki, choć dzień był pogodny i z za gór Karamoyo wytoczyło się wspaniałe, nie przysłonięte żadną chmurką słońce. Ale powiew wschodni łagodził żar jego promieni. Chwilami wstawał nawet dość mocny wiatr, pod którego tchnieniem pokładały się trawy i cała dżungla falowała, jak morze. Po obfitych deszczach wszelka roślinność wyrosła tak bujnie, że, zwłaszcza w niższych miejscach, chowały się w trawach nie tylko