Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



XXXV.

Na drugi dzień popadywał trochę deszcz, ale że były i godziny pogody, więc Staś wybrał się wczesnym rankiem na zwiedzenie posiadłości i do południa obejrzał wszystkie jej kąty doskonale. Przegląd wypadł naogół świetnie. Naprzód, pod względem bezpieczeństwa góra Lindego była jakby wybranem miejscem w całej Afryce. Zbocza jej okazały się dostępne chyba dla szympansów. Lwy, ani pantery nie mogły się po nich wdrapać na szczytową płaszczyznę. Co do skalistego grzbietu, dość było umieścić przy wejściu Kinga, aby spać bezpiecznie na oba uszy. Staś doszedł do przekonania, że potrafiłby się tu obronić nawet mniejszym oddziałom derwiszów, gdyż droga, wiodąca na górę, była tak wązka, że King zaledwie przez nią przeszedł, i człowiek, uzbrojony w dobrą broń, mógł nie przepuścić żywego ducha. W środku »wyspy« biło źródło chłodnej, czystej jak kryształ wody, które zmieniało się w strumień i, biegnąc wężowato wśród bananowych gajów, spadało wreszcie ze stromego wiszaru do rzeki, tworząc wązki, podobny do białej taśmy wodospad. W południowej stronie