Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   338   —

Te widzenia mieszały mu się z nieustającą myślą o Nel. Wyobrażał sobie, jak ona się zdziwi, zobaczywszy jutro cały słoik chininy i że go chyba weźmie za cudotwórcę. »Ach, — mówił sobie — gdybym stchórzył i nie poszedł przekonać się, skąd pochodzi ten dym, nie darowałbym sobie tego przez całe życie«.
Po upływie niespełna godziny szum wodospadu stał się zupełnie wyraźny, a z rzechotania żab Staś domyślił się, że już jest blizko szczerku, na którym strzelał poprzednio wodne ptactwo. Przy blasku księżyca rozpoznał nawet zdala stojące nad nim drzewa. Teraz należało zachować więcej czujności, gdyż rozlew ów tworzył zarazem i wodopój, do którego wszelki zwierz okoliczny musiał koniecznie przychodzić, gdyż gdzieindziej brzegi rzeki były strome i mało dostępne. Ale było już późno, i drapieżnicy poukrywali się widocznie po nocnych łowach w skalistych jaskiniach. Koń chrapał trochę, wietrząc niedawne ślady lwów, czy też panter, jednakże Staś przejechał szczęśliwie i w chwilę później ujrzał na wysokim cyplu czarną wielką sylwetkę »Krakowa«. Pierwszy raz w Afryce miał takie uczucie, jakby przyjechał do domu.
Liczył, że zastanie wszystkich śpiących, ale liczył bez Saby, który począł szczekać tak, że mógłby pobudzić nawet umarłych. Kali znalazł się także w jednej chwili przed drzewem i zawołał:
— Bwana Kubwa na koniu!
W głosie jego było jednak więcej radości, niż zdziwienia, gdyż tak wierzył w potęgę Stasia, że gdyby ów