Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   331   —

prawo spostrzegł na ścianie skalnej różowy odblask płomienia.
I stanął. Serce biło mu znów tak, że nieledwie słyszał je wśród ciszy nocnej. Kogo tam zobaczy na dole? Arabów ze wschodnich wybrzeży? Derwiszów Smaina, czy też dzikich Murzynów, którzy, opuściwszy rodzinne wioski, chronią się przed derwiszami w niedostępne górskie komysze? Czy znajdzie śmierć, albo niewolę, czy też ratunek dla Nel?
Trzeba się było o tem przekonać. Cofać się już nie mógł i nie chciał. Po chwili począł się skradać w kierunku ognia, idąc jak najciszej i tamując dech w piersiach. Uszedłszy tak około stu kroków, usłyszał niespodzianie od strony dżungli parskanie koni — i zatrzymał się znowu. Przy świetle księżyca naliczył ich pięć. Jak na derwiszów było to mało, ale przypuszczał, że reszta ukryta jest może w wysokich trawach. Dziwiło go tylko to, że niema przy nich żadnych straży, że te straże nie palą na górze ogni dla odstraszenia dzikich zwierząt. Ale dziękował Bogu, że tak było, gdyż mógł posuwać się dalej niedostrzeżony.
Blask na skałach czynił się coraz wyraźniejszy. Zanim upłynął kwadrans, Staś znalazł się w miejscu, w którem przeciwległa skała była najmocniej oświecona, co wskazywało, że u jej stóp musi się palić ogień.
Wówczas, czołgając się, dopełznął zwolna do krawędzi i spojrzał w dół.
Pierwszym przedmiotem, który uderzył jego oczy, był wielki namiot; przed namiotem stało polowe płó-