Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   300   —

nodze kolosu, a ów stał tak spokojnie, że, gdyby nie ruch trąby i uszu, możnaby było pomyśleć, że jest wykuty z kamienia.
— Nel! — krzyknął Staś.
A ona, zajęta swoją robotą, odpowiedziała mu wesoło:
— Zaraz, zaraz!
Na to chłopak, który nie miał zwyczaju wahać się wobec niebezpieczeństwa, podniósł jedną ręką w górę strzelbę, drugą chwycił za obdartą z kory wyschłą łodygę lianu i, objąwszy ją nogami, w mgnieniu oka zsunął się na dno wąwozu.
Słoń poruszył niespokojnie uszami, ale w tej chwili Nel wstała i, objąwszy trąbę, zawołała pośpiesznie:
— Nie bój się, słoniu — to Staś.
Staś spostrzegł odrazu, że niema dla niej żadnego niebezpieczeństwa, lecz nogi trzęsły się jeszcze pod nim, serce biło mu gwałtownie i, nim ochłonął z wrażenia, począł mówić zdławionym, pełnym żalu i gniewu głosem:
— Nel, Nel, jak ty mogłaś to zrobić?!…
Ona zaś poczęła się tłumaczyć, że nie zrobiła nic złego, bo słoń jest dobry i zupełnie już oswojony; że chciała tylko raz na niego spojrzeć i wrócić się, ale on ją zatrzymał i począł się z nią bawić; że ją huśtał bardzo ostrożnie i że, jeśli Staś chce, to i jego pohuśta.
To mówiąc, jedną rączką wzięła za koniec trąby i zbliżyła ją do Stasia, drugą zaś ręką machnęła kilkakrotnie w prawo i w lewo, mówiąc jednocześnie do słonia: