Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   298   —

tak, jak gulgotał zawsze, gdy dziewczynka zbliżała się do krawędzi wąwozu.
I jak niegdyś Staś ze lwem, tak teraz tych dwoje stało naprzeciw siebie — on, ogrom, podobny do domu lub skały — i ona, drobna kruszynka, którą mógł zgnieść jednym ruchem, nawet nie ze złości, ale przez nieuwagę.
Lecz dobry i roztropny zwierz nie czynił żadnych, ani gniewnych, ani nieuważnych ruchów i widocznie rad był i uszczęśliwiony z przybycia małego gościa.
Nel ośmieliła się stopniowo, a wreszcie wzniosła oczy w górę i, patrząc tak, jakby patrzyła na wysoki dach, zapytała, wysuwając nieśmiało rączkę:
— Czy można cię pogłaskać po trąbie?
Słoń nie umiał wprawdzie po angielsku, ale z ruchu jej ręki zmiarkował odrazu, o co idzie, i podsunął pod jej dłoń koniec swego długiego na dwa metry nosa.
Nel jęła głaskać trąbę, z początku jedną ręką i ostrożnie, potem dwiema, a wreszcie objęła ją obu ramionkami i przytuliła się do niej z całą dziecinną ufnością.
Słoń przestępował z nogi na nogę i wciąż gulgotał z radości.
Po chwili zaś obwinął trąbą drobne ciało dziewczynki i, podniósłszy je w górę, począł kołysać ją lekko w prawo i w lewo.
— Jeszcze! jeszcze! — wołała rozbawiona Nel.
I zabawa trwała dość długo, a następnie ośmielona już zupełnie dziewczynka wymyśliła sobie inną.