Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   277   —

ty nie będziesz ze strachu płakała, o nie! — tylko będą ci się oczy pociły, jak już było dwa razy.
I począł ją przedrzeźniać:
— Ja nie płaczę, tylko mi się oczy pocą…
Nel jednak, widząc jego wesołą minę, domyśliła się, że żadne niebezpieczeństwo im nie grozi.
— Jak go oswoimy, — rzekła — to nie będą mi się oczy pociły, choćby dziesięć lwów ryczało.
— Dlaczego?
— Bo on nas obroni.
Staś uciszył Sabę, który nie przestawał słoniowi odpowiadać, poczem zastanowił się nieco i tak mówił:
— Nie pomyślałaś o jednej rzeczy, Nel. Przecież my tu na wieki nie zostaniemy, ale pojedziemy dalej. Nie mówię, że zaraz… Owszem: miejsce jest dobre i zdrowe, postanowiłem więc tu zostać… może tydzień, może dwa, bo i tobie i nam wszystkim należy się wypoczynek. No, dobrze! Póki tu zostaniemy, będziemy słonia karmili, chociaż to dla wszystkich robota ogromna. Ale on jest przecie zamknięty i nie możemy wziąć go z sobą. Więc co później? Pójdziemy, a on tu zostanie i znów się będzie męczył z głodu, póki nie zdechnie. Wtedy tembardziej będzie go nam żal…
Nel zasmuciła się bardzo i czas jakiś siedziała w milczeniu, nie wiedząc widocznie, co odpowiedzieć na te słuszne uwagi, lecz po chwili podniosła głowę i, odrzuciwszy czuprynkę, która jej spadła na oczy, zwróciła pełny ufności wzrok na chłopca:
— Wiem, — rzekła — że jak ty zechcesz, to go wyprowadzisz z wąwozu.