Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   271   —

on taki biedny! Ja nie chcę, żebyś ty go zabijał, nie chcę! nie chcę!
I, tupiąc nóżkami, nie przestawała go ciągnąć, a on spojrzał na nią z wielkiem zdumieniem, lecz, widząc jej oczy pełne łez, rzekł:
— Ależ, Nel…
— Nie chcę! nie dam go zabić! Ja dostanę febry, jeśli go zabijesz!…
Dla Stasia dość było tej groźby, by się wyrzec zabójczych zamiarów — i względem tego słonia, którego mieli przed sobą, i względem wszystkich innych na świecie. Przez chwilę milczał jeszcze, nie wiedząc, co małej odpowiedzieć, poczem rzekł:
— No dobrze! dobrze!… Mówię ci, że dobrze! Nel! puść mnie!
A Nel uściskała go zaraz i przez jej zapłakane oczy przebłysnął uśmiech. Teraz chodziło jej tylko o to, by jak najprędzej dać słoniowi jeść. Kali i Mea zdziwili się bardzo, gdy dowiedzieli się, że »Bwana Kubwa« nie tylko go nie zabije, ale że mają natychmiast narwać dla niego tyle melonów z drzewa chlebowego, tyle strąków akacyi i tyle wszelkiego rodzaju zielska, liści i traw, ile tylko zdołają. Obosieczny sudański miecz Gebhra przydał się Kalemu do tych czynności bardzo, i gdyby nie on, robota nie poszłaby łatwo. Nel jednak nie chciała czekać na jej ukończenie i, gdy tylko pierwszy melon spadł z drzewa, porwała go w obie ręce i, niosąc go do wąwozu, powtarzała prędko, jakby z obawą, by jej nie chciał kto inny wyręczyć:
— Ja! ja! ja!