Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   192   —

Na suchszych miejscach rosły gaje akacyi. Przez pierwsze tygodnie spotykali osady i miasteczka arabskie, złożone z domów o dziwnych baniastych dachach, uwitych ze słomy dochnu, lecz za Abbą, od osady Goz-Abu-Guma wjechali w kraj Czarnych. Był on jednak zupełnie pusty, gdyż derwisze wygarnęli prawie do szczętu miejscową murzyńską ludność i sprzedawali ją na targach Chartumu, Omdurmanu, Dary, Faszeru, El-Obeidu i innych miast sudańskich, darfurskich i kordofańskich. Tych mieszkańców, którzy zdołali się ukryć przed niewolą w gąszczach, w lasach, wyniszczył głód i ospa, która rozpanoszyła się z niebywałą siłą wzdłuż Białego i Niebieskiego Nilu. Sami derwisze mówili, że wymierały na nią »całe narody«. Dawne plantacye sorga, manioku i bananów pokryła dżungla. Tylko zwierz dziki, nie ścigany przez nikogo, rozmnożył się obficie. Nieraz pod zorzą wieczorną dzieci widziały zdala gromady słoni, podobne do ruchomych skał, dążące powolnym krokiem do znanych sobie wodopojów. Na widok ich Hatim, dawny handlarz kością słoniową, cmokał, wzdychał i tak w zaufaniu mówił do Stasia:
— Maszallah! — ile tu bogactwa! Ale teraz nie warto polować, bo Mahdi zabronił kupcom egipskim przyjeżdżać do Chartumu i niema komu sprzedawać kłów, — chyba emirom na umbaje.
Prócz słoni spotykano także żyrafy, które, ujrzawszy karawanę, uciekały pośpiesznie, ciężkim kłusem, kiwając długiemi szyjami, jakby były kulawe. Za Goz-Abu-Guma pojawiały się coraz częściej bawoły i całe stada antylop. Ludzie z karawany, gdy im brakło świeżego mięsa, po-