Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   180   —

Z tych marzeń rozbudził go Idrys, który, wskazawszy na Stasia, niosącego uśpioną Nel, zapytał:
— A co uczynimy z tym szerszeniem i z tą muchą?
— Ha! Smain powinien wynagrodzić nas za nich osobno.
— Skoro prorok mówi, że na żadne układy z niewiernymi nie pozwoli, to Smainowi nic już na nich nie zależy.
— W takim razie żałuję, że nie dostali się w ręce kalifa, który byłby nauczył tego szczeniaka, co to jest szczekać przeciw prawdzie i bożemu wybrańcowi.
— Mahdi jest miłosierny — odpowiedział Idrys.
Poczem zastanowił się przez chwilę i rzekł:
— Jednakże Smain, mając oboje w ręku, będzie pewien, że ani Turcy, ani Anglicy nie zabiją jego dzieci i Fatmy.
— Więc może nas wynagrodzi?
— Tak. Niech ich poczta Abdullahiego zabierze sobie do Faszody. Nam spadnie ciężar z głowy. A gdy Smain tu powróci, upomnimy się i u niego o zapłatę.
— Mówisz zatem, że pozostaniemy w Omdurmanie?
— Allah! Nie dość ci drogi z Fayumu do Chartumu. Przyszedł czas na odpoczynek!
Szałasy były już niedaleko. Staś jednak zwolnił kroku, bo i jego siły poczęły się wyczerpywać. Nel, jakkolwiek lekka, ciężyła mu coraz bardziej. Sudańczycy, którym pilno było do snu, krzyczeli na niego, by pośpieszał, a następnie popędzali go, bijąc kułakami po