Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   177   —

Przez chwilę przesuwał paciorki różańca i myślał, a następnie rzekł:
— Nie. Te dzieci porwano dla Smaina, więc, choć ja w żadne układy z niewiernymi wchodzić nie będę, trzeba odesłać je Smainowi. Taka jest wola moja.
— Stanie się wedle niej — odpowiedział kalif.
Lecz Mahdi wskazał mu Idrysa, Gebhra i Beduinów:
— Tych ludzi nagródź ode mnie, o Abdullahi, albowiem wielką i niebezpieczną odbyli podróż, aby służyć Bogu i mnie.
Poczem skinął na znak, że posłuchanie skończone, a zarazem rozkazał Grekowi, by wyszedł także. Ów, gdy znalazł się znowu w ciemnościach, na placu modlitw, schwycił za ramię Stasia i począł nim potrząsać z gniewem i rozpaczą.
— Przeklęty! zgubiłeś to dziecko niewinne — mówił, wskazując na Nel — zgubiłeś siebie, a może i mnie.
— Nie mogłem inaczej — odpowiedział Staś.
— Nie mogłeś! Wiedz, że skazani jesteście na drugą podróż, stokroć gorszą od pierwszej. I to jest śmierć — rozumiesz? W Faszodzie febra zabije was w ciągu tygodnia. Mahdi wie, dlaczego wysyła was do Smaina.
— W Omdurmanie pomarlibyśmy także.
— Nieprawda! Nie pomarlibyście w domu Mahdiego, w dostatku i wygodach. A on gotów był wziąć was pod swoje skrzydła. Wiem, że był gotów. Odpłaciłeś się także dobrze i mnie za to, żem się za was