Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   166   —

oraz innych uczestników karawany, że, poczytani za orszak jednego z emirów, mogli przedostać się do pierwszych rzędów zgromadzonego tłumu. Przybycie Mahdiego oznajmiły najprzód piękne i uroczyste dźwięki umbai, lecz, gdy ukazał się na placu, rozległy się przeraźliwe głosy piszczałek, huk bębnów, grzechot kamieni, potrząsanych w pustych tykwach, i świstanie na słoniowych przednich zębach, co wszystko razem uczyniło piekielny hałas. Tłumy ogarnął nieopisany zapał. Jedni rzucali się na kolana, inni wrzeszczeli co sił: »O, zesłany od Boga! o, zwycięski! o, litościwy! o, łaskawy!« Trwało to dopóty, dopóki Mahdi nie wstąpił na kazalnicę. Wówczas zapadła cisza śmiertelna, on zaś podniósł ręce, przyłożył wielkie palce do uszu i przez jakiś czas modlił się.

Dzieci nie stały daleko i mogły mu się dobrze przypatrzyć. Był to człowiek w średnim wieku, dziwnie otyły, jakby rozpuchnięty i prawie czarny. Staś, który miał wzrok nadzwyczaj bystry, dostrzegł, że twarz jego była tatuowana. W jednem uchu nosił dużą obrączkę z kości słoniowej. Przybrany był w białą dżiubę i białą krymkę na głowie, a nogi miał bose, gdyż, wstępując na podwyższenie, zrzucił czerwone ciżmy i zostawił je przy skórach owczych, na których miał się następnie modlić. W ubiorze jego nie było najmniejszego zbytku. Tylko chwilami wiatr przynosił od niego mocny zapach sandałowy[1], który wierni chciwie wciągali w nozdrza, przewracając przytem z rozkoszy oczyma. Wogóle Staś

  1. Drzewo sandałowe, z którego na Wschodzie wyrabiają wonny olejek.