Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   139   —

ich zły los. Przecie sam pomysł porwania ich z Fayumu i zawiezienia ich do Chartumu był poprostu szaleństwem, którego mogli dopuścić się tylko tak dzicy i głupi ludzie, jak Idrys i Gebhr, nie rozumiejący, że muszą przebyć tysiące kilometrów krajem, podległym rządowi egipskiemu, a właściwie Anglikom. Na dobrą sprawę, powinni byli być schwytani na drugi dzień, a jednak wszystko składało się tak, że oto są już niedaleko drugiej katarakty — i że nie doścignęły ich żadne poprzednie pogonie, a ostatnia, która mogła ich zatrzymać, połączyła się z nimi i będzie im odtąd pomocą. Do rozpaczy Stasia, do jego bojaźni o los małej Nel, dołączyło się jeszcze uczucie upokorzenia, że jednak nic nie potrafi poradzić i, co więcej, nie zdoła już nic wymyślić, albowiem, choćby mu oddano teraz strzelbę i ładunki, nie może przecież powystrzeliwać wszystkich Arabów, składających karawanę.
I gryzł się temi myślami tembardziej, że zbawienie było już tak blizkie. Gdyby Chartum nie był upadł, lub upadł o kilka dni później, ci sami ludzie, którzy przeszli teraz na stronę Mahdiego, byliby ich schwytali i oddali w ręce rządu. Staś, siedząc na wielbłądzie za Idrysem i słuchając ich rozmów, przekonał się, że byłoby tak niezawodnie. Zaraz bowiem po wyruszeniu w dalszą drogę naczelnik pogoni zaczął opowiadać Idrysowi, co ich skłoniło do zdrady Chedywa. Wiedzieli poprzednio, że wielka armia — już nie egipska, ale angielska — wyruszyła na południe przeciw derwiszom pod wodzą jenerała Wolesleya. Widzieli mnóstwo statków, które wiozły groźnych żołnierzy angielskich z Assuanu do