Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stos, który zapalił. Przez czas jakiś, gdy Sudańczycy zajęci byli wielbłądami, Staś, Nel i jej piastunka, stara Dinah, znaleźli się razem, w odosobnieniu. Lecz Dinah była bardziej jeszcze przerażona od dzieci i nie mogła słowa przemówić. Owinęła tylko Nel w ciepły pled i, siadłszy koło niej na ziemi, poczęła z jękiem całować jej rączki. Staś natychmiast zapytał Chamisa, co znaczy to wszystko, co się stało, ale ów, śmiejąc się, ukazał mu tylko swe białe zęby i poszedł zbierać w dalszym ciągu róże jerychońskie. Zapytany następnie Idrys, odpowiedział jednem słowem: »Zobaczysz« — i pogroził mu palcem. Gdy wreszcie zabłysło ognisko z róż, które więcej tliły się, niż płonęły, otoczyli je wszyscy kołem, prócz Gebhra, który został jeszcze przy wielbłądach, i poczęli jeść płatki z kukurydzy, oraz suszone baranie i kozie mięso. Dzieci, wygłodzone przez długą drogę, jadły również, choć Nel kleiły się jednocześnie oczy ze snu. Ale tymczasem w mdłem świetle ogniska pojawił się ciemnoskóry Gebhr i, połyskując oczyma, podniósł w górę dwie małe jasne rękawiczki i zapytał:
— Czyje to?
— Moje — odpowiedziała sennym i zmęczonym głosem Nel.
— Twoje, mała żmijo? — syknął przez zaciśnięte zęby Sudańczyk. — To znaczysz drogę dlatego, by twój ojciec wiedział, którędy nas ścigać?
I tak mówiąc, uderzył ją korbaczem, strasznym batem arabskim, który przecina nawet skórę wielbłąda. Nel, lubo owinięta w gruby pled, krzyknęła z bólu i ze strachu, lecz Gebhr nie zdołał uderzyć jej po raz drugi,