Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla ciebie jego łaskę. Ale nic więcej uczynić nie mogę i nie przyrzekam.
Fatma podniosła się i, wyciągnąwszy obie ręce na znak dziękczynienia, zawołała:
— A więc jestem ocalona!
— Nie, Fatmo — odpowiedział pan Rawlison: — nie mów o ocaleniu, albowiem powiedziałem ci już, że śmierć nie grozi ani tobie, ani twoim dzieciom. Czy jednak Chedyw pozwoli na twój odjazd, nie ręczę, albowiem Smain nie jest chory, ale jest zdrajcą, który, zabrawszy rządowe pieniądze, nie myśli wcale o wykupieniu jeńców od Mahommeda-Achmeda.
— Smain jest niewinny, panie, i leży w El-Faszer, — powtórzyła Fatma — a gdyby on sprzeniewierzył się nawet rządowi, to ja przysięgam przed tobą, moim dobroczyńcą, że, jeśli pozwolą mi wyjechać, póty będę błagać Mahommeda-Achmeda, póki nie wyproszę waszych jeńców.
— A więc dobrze. Obiecuję Ci raz jeszcze, że wstawię się za tobą do Chedywa.
Fatma poczęła bić pokłony.
— Dzięki ci, Sidi! jesteś nietylko potężny, ale i sprawiedliwy. A teraz błagam cię jeszcze, abyś pozwolił służyć nam sobie, jak niewolnikom.
— W Egipcie nikt nie może być niewolnikiem — odpowiedział z uśmiechem pan Rawlison. — Służby mam dosyć, a z twoich usług nie mogę korzystać jeszcze i dlatego, że, jak ci powiedziałem, wyjeżdżamy wszyscy do Medinet i może być, że pozostaniemy tam aż do ramazanu.