Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na to jednak niema rady, prawda?
— Nie! — odpowiedziała, śmiejąc się, pani Bigielowa. — Na to jeszcze nie wynaleźli sposobu.
Bigiel zaś ze swojej strony opowiadał nowinę każdemu, kogo napotkał, w biurze zaś rzekł przy Połanieckim, z pewnem namaszczeniem w głosie:
— No, moi panowie, zdaje się, że Dom się powiększy o jednego wspólnika.
Urzędnicy zwrócili na niego pytające spojrzenia, on zaś dodał:
— Dzięki panu Połanieckiemu — i pani Połanieckiej.
Wówczas wszyscy rzucili się do Połanieckiego z życzeniami, z wyjątkiem Zawiłowskiego, który, pochyliwszy się nad biurkiem, począł pilnie przeglądać kolumny cyfr — i dopiero po chwili, czując, że jego zachowanie się może zwrócić uwagę, odwrócił się ze zmienioną twarzą ku Połanieckiemu i uścisnąwszy mu rękę, począł powtarzać:
— Winszuję, winszuję...
Poczem wydało mu się, że jest komiczny, że coś zapadło mu się na głowę, że mu jest czczo i bezbrzeżnie głupio i że cały świat jest bajecznie płaski. Najgorszem było jednak uczucie własnej komiczności; bo przecie rzecz była tak naturalna i łatwa do przewidzenia, że byłby ją zdolny przewidzieć nawet taki Kopowski. Tymczasem on, człowiek inteligentny, pisujący wiersze, przyjmowane z zapałem, uświadamiający wszystko, co się wokół dzieje, zapędził się w takie złudzenia, iż mu się teraz zdawało, że w niego piorun trzasł. Co