Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i własne posądzenia, a nawet przypuszczenia, biorą za rzeczywistość. Co do pani Osnowskiej i panny Castelli, jak można je podejrzewać za drugiem widzeniem? Są wesołe, dobre, uprzejme, i z czegóż miałaby płynąć ta uprzejmość, jeśli nie ze szczerego serca.
Poczem, zwróciwszy się do Zawiłowskiego, poczęła się z nim przekomarzać, trochę żartami, trochę naprawdę:
— A pan nie ma takiej poczciwej natury, jak mówi pani Bigielowa, bo te panie pana chwalą, a pan je obmawia!...
Lecz Połaniecki przerwał jej ze zwykłą sobie żywością:
— Ach, ty jesteś także naiwna i wszystkich mierzysz własną miarą. Wiedzże o tem, że zdawkowa dobroć i uprzejmość mogą płynąć także z egoizmu, który chce, żeby mu wesoło było i spokojnie.
Poczem rzekł do Zawiłowskiego:
— Jeśli pan tak uwielbia szczerość — to ot! tu siedzi! — masz pan prawdziwy typ!
— Wiem! wiem! — rzekł z zapałem Zawiłowski.
— A chciałbyś, żeby było inaczej? — pytała, śmiejąc się, Marynia.
— Nie; nie chciałbym, ale swoją drogą, jakie to naprzykład szczęście, że nie jesteś za mała i że nie potrzebujesz nosić korków, bo gdybyś je nosiła, miałabyś ustawiczne zapalenie sumienia, że oszukujesz ludzi.
A Marynia, widząc, że wzrok Zawiłowskiego skierował się do jej stóp, pochowała je mimowolnie pod stołek, i zmieniając przedmiot rozmowy, rzekła:
— A pański tom wyjdzie już podobno w tych dniach?