Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciekawym, coby to było, gdyby ona tak samo kochała się w nim, jak on w niej?
— Byłby to największy dwuosobowy egoizm, jaki świat widział — odpowiedział Połaniecki. — Byliby tak zajęci sobą, że nie widzieliby nic i nikogo obok siebie.
Zawiłowski uśmiechnął się i odrzekł:
— Światło nie przeszkadza ciepłu, ale je rodzi.
— Ściśle biorąc, to jest porównanie więcej poetyczne, niż fizyczne — odrzekł Połaniecki.
Ale obydwom paniom podobała się odpowiedź Zawiłowskiego i obie poparły go gorąco, a gdy do nich przyłączył się i Bigiel, Połaniecki został przegłosowany.
Potem poczęto mówić o Maszce i jego żonie. Bigiel opowiadał, że Maszko dostał w ręce ogromną sprawę o zwalenie milionowego testamentu po pannie Płoszowskiej, z którą wystąpiło kilkunastu spadkobierców dość dalekich. Pan Pławicki donosił o tem Maryni do Włoch, ale uważała całą sprawę za takie marzenie, jakiem niegdyś były miliony, oparte na marglu w Krzemieniu, i zaledwie o tem wspomniała mężowi, który też od razu kiwnął na wszystko ręką. Teraz sprawa, skoro Maszko się jej podjął, zapowiadała się poważniej. Bigiel przypuszczał, że muszą być jakieś nieformalności w testamencie, i twierdził, że gdyby Maszko wygrał, mógłby od razu stanąć na nogach, wymówił sobie bowiem olbrzymie honoraryum. Połanieckiego cała rzecz zaciekawiła mocno.
— Maszko ma jednak sprężystość kota — rzekł — zawsze padnie na nogi.
Bigiel zaś odpowiedział: