Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w tej chwili bowiem nie dość było odczuć fizyczne ponęty Maryni, zapłonąć do kolorów na jej twarzy, do oczu lub ust, ale należało zrozumieć i odczuć w niej duszę; jak zaś dalece on jej nie odczuł, dowodziły najlepiej jego pobłażliwe słowa: „Oj, dziecko! dziecko!“ Była mu w tej chwili tylko uroczem dzieckiem-kobietą — i o niczem innem nie myślał.
Tymczasem przyniesiono kawę. Na zakończenie rozmowy Połaniecki rzekł:
— Tak tedy Maszko wyszedł na liryka — i to po ślubie.
Bukacki zaś, połknąwszy filiżankę wrzątku, odpowiedział:
— W tem głupstwo, że to Maszko, ale nie w tem, że po ślubie... Trochę liryzmu, właśnie po ślubie... Ale przepraszam! Tylko com nie powiedział czegoś rozsądnego... Przepraszam panią najmocniej i przyrzekam, że więcej nie będę!... Sparzyłem się widocznie w język gorącą kawą, ale piję tak gorącą dlatego, że mi powiedziano, iż to dobrze na ból głowy, a mnie głowa boli, boli...
Tu Bukacki położył dłoń na karku i potylicy, przyczem zamrużył oczy i przez kilka sekund pozostał bez ruchu, poczem rzekł:
— Gada się i gada, a głowa boli. Poszedłbym już sobie, ale ma tu przyjść do mnie malarz Świrski, z którym jadę razem do Florencyi, znakomity akwarelista, prawdziwie znakomity... Nikt nie wydobył z akwareli większej siły. Ale oto właśnie nadchodzi.
I istotnie Świrski, jakby wywołany zaklęciem, zja-