Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

schodach, powtóre dla czarnej kawy, która wogóle we Włoszech jest zła, a we Florencyi u Giacosa wyjątkowo doskonała... via Tornabuoni... To zresztą jedyna rzecz coś warta we Florencyi...
— Co pan ma za przyjemność mówić zawsze co innego, niż pan myśli...
— Owszem, myślę szczerze nająć wam jakie ładne mieszkanko na Lung-Arno.
— My się zatrzymujemy w Weronie.
— Dla Romea i Julii? Owszem, owszem! Póki jeszcze nie wzruszacie ramionami, myśląc o nich — jedźcie. Za jaki miesiąc byłoby już może zapóźno.
Marynia fuknęła na niego jak kotka, poczem zwróciwszy się do męża, rzekła:
— Stachu, nie pozwól temu panu tak mi dokuczać.
— Dobrze — odpowiedział Połaniecki. — Utnę mu głowę, ale po śniadaniu.
Bukacki zaś począł deklamować:

............Nie! Jeszcze nie świta!
„To nie skowronek — to jest głos słowika.“

I następnie, zwróciwszy się do Maryni, spytał:
— Napisał Połaniecki dla pani jaki sonet?
— Nie.
— O, to zły znak!... Macie balkon od ulicy... Czy nie przyszło mu do głowy ani razu stanąć pod balkonem pani z mandoliną?
— Nie.
— O, bardzo źle!...
— Przecie tu niema gdzie stanąć, bo woda.