Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wówczas pan Pławicki odwrócił się od biurka i zaczął na nią patrzeć. Potem spytał zimno:
— Proszę. Czy to opieka nad nim, czy nademną?
— To jest kwestya naszego honoru...
— W czem, jak sądzisz, potrzebuję twojej rady?
— Nie, papo, ale...
— Co za patetyczny dzień nam nastał! Co tobie jest?
— Ja tylko proszę papy na wszystko...
— A ja cię także proszę, byś to zostawiła mnie. Usunęłaś mnie od gospodarstwa — i ustąpiłem, bo o te parę lat, które mi do życia zostają, nie chcę się sprzeczać z rodzonem dzieckiem. Ale zostawże mi choć ten kąt w domu, choć tę jedną izbę, i pozwól mi załatwiać te sprawy, które się w niej załatwić dają.
— Papo drogi, przecie ja tylko proszę...
— Żebym się przeniósł na folwark? któreż czworaki mi wyznaczasz?
Tu pan Pławicki, który mówiąc o „patetycznym“ dniu, widocznie nie chciał tylko, by ktoś dzielił z nim monopol, powstał w swoim perskim szlafroku, jak król Lear, i chwycił za poręcz fotelu, dając przez to do zrozumienia okrutnej córce, że inaczej, rażony jej okrucieństwem, padłby jak długi na ziemię. Lecz jej łzy cisnęły się do oczu, a gorzkie poczucie własnej bezsilności napływało do serca. Przez chwilę stała w milczeniu, walcząc z żalem i ochotą do płaczu, poczem rzekła cicho:
— Przepraszam papę...
I wyszła z pokoju.
W kwadrans potem wszedł do niego, na żądanie