Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powiedział Połaniecki — pociąg przychodzi dopiero o jedenastej do Czerniowa.
— A z Czerniowa jeszcze dwie mile do Krzemienia. Mówił mi ojciec, że pan tu nie pierwszy raz.
— Przyjeżdżałem tu z matką, gdy pani nie było jeszcze na świecie.
— Wiem. Pan jest krewny ojca.
— Ja jestem krewny pierwszej żony pana Pławickiego.
— Ojciec bardzo ceni związki rodzinne, choćby najdalsze — odrzekła panna.
I zaczęła nalewać herbatę, odganiając od czasu do czasu drugą ręką parę, która, podnosząc się z samowaru, przesłaniała jej oczy. Gdy rozmowa się przerwała, słychać było tylko tyk zegara. Połaniecki, którego interesowały młode kobiety, przypatrywał się pannie Pławickiej. Była to osoba średniego wzrostu, dość wysmukła; włosy miała ciemne, twarz łagodną, ale jakby zgaszoną, płeć nieco opaloną od słońca, oczy niebieskie i prześliczne usta. Wogóle była to twarz kobiety spokojnej i delikatnej. Połaniecki, któremu nie wydała się brzydka, ale też nie wydała się piękna, myślał jednak, że jest dość miła, że może być dobra i że pod tą powierzchownością niezbyt świetną może posiadać mnóstwo tych rozmaitych przymiotów, które posiadają zwykle wiejskie panny. Jakkolwiek był młody, życie nauczyło go jednej prawdy, że kobiety, przy bliższem poznaniu, wogóle zyskują, mężczyźni wogóle tracą. Słyszał także o pannie Pławickiej, że całe gospodarstwo w Krzemieniu, prawie zresztą zrujnowane, polega na jej głowie, i że to jest jedna z najbardziej