Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.6.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chłop powtarzał ją chłopu; szła przez pola, bo łan zbożowy nią szumiał; szła przez lasy, bo sosna powtarzała ją sośnie, orły krakały o niej w powietrzu — i tem bardziej kto żyw, chwytał za broń.

W mig zapomniano koło Taurogów o girlakolskiej klęsce. Straszny niedawno Sakowicz zmalał we wszystkich, ba, nawet we własnych swoich oczach; partye poczęły nanowo wpadać na oddziały szwedzkie; Billewicze, ochłonąwszy po ostatnim pogromie, przeszli znów Dubisę na czele swych chłopów i resztek szlachty laudańskiej.

Sakowicz sam nie wiedział, co począć, gdzie się obrócić, zkąd wyglądać ratunku. Oddawna nie miał wieści od księcia Bogusława i próżno łamał głowę, gdzie on, przy jakich wojskach może się znajdować? I chwilami niepokój ogarniał go śmiertelny, czy książe nie dostał się także do niewoli?

Z przerażeniem przypominał sobie, iż książe mówił mu, że tabór skieruje ku Warszawie i że jeżeli uczynią go komendantem nad załogą w stolicy, to woli tam być, gdyż łatwiej się ztamtąd na wszystkie strony oglądać.

Nie brakło też ludzi, którzy twierdzili napewno, że książe musiał wpaść w ręce Jana Kazimierza.

— Gdyby księcia nie było w Warszawie, — mówiono — pocóżby miłościwy pan nasz w amnestyi, którą wszystkim Polakom przy załodze zostającym zgóry udzielił, jego jednego wyjmował? Musi on już być w mocy królewskiej, a że wiadomo, iż głowa księcia Janusza na pień była przeznaczona, przeto i Bogusławowa pewno spadnie.

Skutkiem rozmyślań, doszedł Sakowicz do tego