Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.5.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pan Zagłoba zaś prędzej odzyskał oddech i szczękając zębami, tak począł przerywanym głosem mówić:

— Dla Boga! Na pot zimny wiatr wieje!.… Paraliż mnie trzaśnie.… Zewleczcie szaty z jakiego grubego Szweda i dajcie mi, bo wszystko na mnie mokre.… Mokro i mokro.… Nie wiem już co woda, co mój własny pot, a co krew szwedzka.… Jeślim ja się spodziewał… że… kiedy w życiu tylu tych szelmów narznę, tom nie wart być podogoniem przy kulbace… Największa wiktorya w tej wojnie… Ale do wody nie będę drugi raz skakał… Nie jedz, nie pij, nie śpij, a potem kąpiel.… Dość mi na stare lata… Ręka mi zemdlała… Już mnie paraliż ima… Gorzałki, na miły Bóg!…

Słysząc to pan Czarniecki i widząc wiekowego męża istotnie całkiem pokrytego krwią nieprzyjacielską, ulitował się nad wiekiem i podał mu własną manierkę.

Zagłoba przechylił ją do ust i po chwili oddał próżną, poczem rzekł:

— Tylem się wody w Pilicy ożłopał, że rychło patrzeć, jak mi się ryby w brzuchu wylęgną, ale to lepsze od wody.

— A przebierz się waść w inne szaty, choćby i szwedzkie — rzekł pan kasztelan.

— Ja wujowi grubego Szweda poszukam! — ozwał się Roch.

— Poco z trupa mam pokrwawione kłaść — odrzekł Zagłoba. — Ściągnijno wszystko do koszuli z tego jenerała, któregom w jasyr wziął.

— Toś waść wziął jenerała? — spytał żywo pan Czarniecki.