Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.5.djvu/091

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale i panu marszałkowi muszę dziękować, bo tak mniemam, że nie z samej próżności to uczynił.

Tu w ręce zaklaskał i krzyknął do pacholika:

— Konia mi natychmiast!… Kujmy żelazo póki gorące!

Poczem zwrócił się do pułkowników:

— Waściowie wszyscy ze mną, żeby asysta była jak najokazalsza.

— Czy i ja mam jechać? — pytał Zagłoba.

— Waszmość zbudowałeś ten most między mną a panem marszałkiem, słuszna, abyś pierwszy po nim przejechał. Zresztą, tak myślę, że cię tam bardzo nawidzą… Jedź, jedź, panie bracie, bo inaczej powiem, że chcesz wpół rozpoczęte dzieło porzucić.

— Trudna rada! Muszę jeno pasa mocniej zacisnąć, bo się na nic utrzęsę… Już mi i sił nie bardzo staje, chybabym się czem pokrzepił.

— A czemby?

— Siła mi powiadano o kasztelańskim miodzie, któregom dotąd nie kosztował, a chciałbym wreszcie wiedzieć, czyli od marszałkowego lepszy?

— To się strzemiennego po kusztyczku napijemy, za to z powrotem nie będziem sobie z góry odmierzali. Parę gąsiorków znajdziesz też waść u siebie w kwaterze…

To rzekłszy, kazał pan kasztelan podać kielichy i wypili w miarę, na fantazyą i dobry humor, poczem na konie wsiedli i pojechali.

Marszałek przyjął pana Czarnieckiego z otwartemi rękoma, gościł, poił, do rana nie puścił, za to rano połączyły się oba wojska i szły dalej w komendzie pana Czarnieckiego.