Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.5.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobry znak! Wesoło wracają! — zawołał Polanowski.

Tymczasem tamci, ujrzawszy kasztelana, zeskoczyli z kulbak, oddali konie pacholikowi i szli żywo do ganku; nagle Zagłoba podrzucił czapkę w górę i udając głos marszałka tak wybornie, że ktoby go nie widział, mógłby się omylić, zakrzyknął:

— Vivat pan Czarniecki, nasz wódz!

Kasztelan zmarszczył się i rzekł prędko:

— Jest pismo dla mnie?

— Niema, — odrzekł Zagłoba — jest coś lepszego. Marszałek z całem wojskiem przechodzi dobrowolnie pod komendę waszej dostojności!

Czarniecki przewiercił go wzrokiem, zaczem zwrócił się do Skrzetuskiego, jakby mu chciał rzec:

— Gadaj ty, bo tamten podpił!

Pan Zagłoba rzeczywiście był nieco podpity; lecz Skrzetuski potwierdził jego słowa, więc zdumienie odbiło się na obliczu kasztelana.

— Bywajcie za mną! — rzekł do przybyłych. — Mości Polanowski, mości Wołodyjowski, proszę także!

I wszyscy weszli do izby. Nie siedli jeszcze, gdy Czarniecki spytał:

— Co rzekł na mój list?

— Nic nie rzekł, — odpowiedział Zagłoba — a dlaczego, to się w końcu mojej relacyi okaże, teraz zaś incipiam…

Tu zaczął wszystko opowiadać, jak się odbyło, jako marszałka do decyzyi tak pomyślnej doprowadził. Czarniecki patrzył na niego z coraz większem zdziwieniem, Polanowski za głowę się chwytał, pan Michał wąsikami ruszał.