Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.3.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szkody w ludziach, jenerał zaciął się i kazał dalej ogień prowadzić.

— Przecie się wreszcie znużą! — rzekł do księcia Heskiego.

— W prochach ekspens niezmierny — odrzekł ów oficer.

— Przecie i oni ekspensują?

— Oni muszą mieć nieprzebrane zapasy saletry i siarki a węgla sami im dostarczymy, jeśli uda nam się choć jednę budę zapalić. W nocy podjeżdżałem pod mury i mimo huku słyszałem wyraźnie młyn, nie może to być inny młyn, jak prochowy.

— Każę do zachodu słońca strzelać tak mocno, jak wczoraj. Na noc odpoczniem. Zobaczym, czyli poselstwa nie wyszlą.

— Wasza dostojność wiesz, że wysłali do Wittenberga?

— Wiem, wyszlę i ja po największe kolubryny. Jeśli ich nie można będzie nastraszyć, albo pożaru wzniecić od środka, trzeba będzie wyłom uczynić.

— Spodziewasz się więc wasza dostojność, że feldmarszałek pochwali oblężenie?

— Feldmarszałek wiedział o moim zamiarze i nie mówił nic — odrzekł szorstko Müller. — Jeśli mnie tu niepowodzenie ścigać dalej będzie, to pan feldmarszałek zgani, nie pochwali i na mnie całej winy złożyć nie omieszka. Król jegomość jemu odda słuszność, to wiem. Nie małom już ucierpiał od zgryźliwego humoru pana feldmarszałka, jakbyto moja wina była, że go, jako Włosi mówią: mal francese trawi.

— O tem, że na waszę dostojność zwali winę,