Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.3.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a w każdym terminie pomyśl, że masz teraz wóz i przewóz“.

— Słyszałeś? — rzekł, skończywszy czytać, książe Janusz.

— Słyszałem… i co? — odpowiedział Bogusław, patrząc bystro na brata.

— Trzebaby się wszystkiego wyrzec, wszystkiego zaniechać, własną robotę własnemi poszarpać rękoma…

— I z potężnym Karolem Gustawem, zadrzeć, a wygnanego Kazimierza za nogi imać, by raczył przebaczyć i do służby napowrót przyjąć… a i pana Sapiehę o instancyą prosić…

Twarz Janusza nabrzmiała krwią.

— Uważasz, jakto on do mnie pisze: „Popraw się, a przebaczę ci“, — jakby zwierzchnik do podwładnego!

— Inaczejby pisał, gdyby mu sześć tysięcy szabel nad karkiem zawisło.

— Wszelako… — tu zamyślił się posępnie książe Janusz.

— Wszelako co?

— Dla ojczyzny byłby może ratunek tak uczynić, jak Sapieha radzi?

— A dla ciebie? Dla mnie? Dla Radziwiłłów?…

Janusz nic nie odpowiedział, oparł głowę na złożonych pięściach i myślał.

— Niechże tak będzie! — rzekł wreszcie. — Niech się spełni…

— Coś postanowił?

— Jutro ruszam na Podlasie, a za tydzień uderzę na Sapiehę.

— Toś Radziwiłł — rzekł Bogusław.