Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.3.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po całych dniach, z wyjątkiem godzin snu, obiadu i całowania; bo oni, jak się zejdą, to łżą jeden przez drugiego tak, że aż słońcu wstyd świecić…

— Prawda, żeś go przycisnął, wolałbym jednak, żeby się to nie przygodziło.

— A jabym wolał, żebyś sobie lepszych zauszników wybierał, mających więcej respektu dla radziwiłłowskich kości.

— Te listy! te listy!…

Bracia umilkli na chwilę, poczem Bogusław pierwszy ozwał się:

— Coto za dziewka?

— Billewiczówna.

— Billewiczówna, czy Mieleszkówna, jedna drugiej równa. Uważasz, że mnie rym znaleść tak łatwo, jak drugiemu splunąć. Ale ja nie o jej nazwisko pytam, jeno czy urodziwa?

— Ja tam na takie rzeczy nie patrzę, ale to pewna, że i królowa polska mogłaby się nie powstydzić takiej urody.

— Królowa polska? Marya Ludwika? Za czasów Cinq-Marsa może i była gładka, a teraz psi na widok baby wyją. Jeśli twoja Billewiczówna taka, to ją sobie zachowaj… Ale jeżeli naprawdę cudna, to mi ją do Taurogów oddaj, a już tam zemstę na współkę z nią nad Kmicicem obmyślę.

Janusz zamyślił się na chwilę.

— Nie dam ci jej, — rzekł wreszcie — bo ty ją siłą zniewolisz, a wówczas Kmicic listy opublikuje.

— Ja miałbym siły używać przeciw jednej waszej dzierlatce?… Nie chwaląc się, nie z takiemi miałem do czynienia, a nie niewoliłem żadnej… Raz