Strona:Henryk Sienkiewicz-Potop (1888) t.3.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

paść. Ze wszystkich jego robót i knowań mogło mu tylko pozostać miano zdrajcy — nic więcej.

Straszyła go też i inna mara — mara śmierci. Conoc prawie ukazywała się ona przed firankami jego łoża i kiwała nań ręką, jakby chciała rzec: pójdź w ciemność, na drugą stronę nieznanej rzeki…

Gdyby był stał na szczycie sławy, gdyby owę pożądaną tak namiętnie koronę mógł choć na dzień jeden, choć na godzinę włożyć na skronie, byłby przyjął to straszne, milczące widmo nieulękłem okiem. Ale umrzeć i zostawić po sobie niesławę i pogardę ludzką, wydawało się dla tego pana, jak sam szatan pysznego, piekłem za życia.

Nieraz też, gdy był samotny, albo tylko ze swym astrologiem, w którym ufność największą pokładał, chwytał się za skronie i powtarzał przyduszonym głosem:

— Gorzeję! gorzeję! gorzeję!

W tych warunkach zbierał się do pochodu na Podlasie, gdy mu na dzień przed wymarszem dano znać, że książe Bogusław zjechał z Taurogów.

Na samę wieść o tem książe Janusz, jeszcze nim brata ujrzał, jakoby odżył, bo ów Bogusław przywoził z sobą młodość, ślepą wiarę w przyszłość. W nim miała odrodzić się linia Birżańska, dla niego już tylko książe Janusz pracował.

Dowiedziawszy się, że nadciąga, chciał koniecznie jechać naprzeciw, lecz, że etykieta nie pozwalała przeciw młodszemu wyjeżdżać, posłał więc po niego złoconą kolasę i całą chorągiew Niewiarowskiego dla asysty, a z szańczyków sypanych przez Kmicica i z samego