Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prędzej ja sparcieję, jak ty, bom starszy, a to wiesz, że i rzepa parcieje i słonina jełczeje ze starości. Dziękujmy raczej Bogu, że wszystkim naszym zgryzotom szczęśliwy koniec obiecuje. Niemałom się ja namartwił o kniaziównę, więcej jako żywo od ciebie, a niewiele mniej od Skrzetuskiego, bo ona moja córuchna i pewniebym rodzonej tak nie kochał. Mówią nawet, że do mnie kubek w kubek podobna, ale ja ją i bez tego miłuję — i nie widziałbyś mnie ani wesołym, ani spokojnym, gdybym nie ufał, że już wkrótce niedola jej się skończy. Od jutra układam epitalamnium, bo bardzo piękne wiersze piszę, jenom w ostatnich czasach trochę Apollina dla Marsa zaniedbał.
— Co tu i mówić teraz o Marsie! — odrzekł Wołodyjowski. — Niech kaduk porwie tego zdrajcę Kisiela, wszystkich komisarzów i ich traktaty! Na wiosnę pokój uczynią, jako dwa a dwa cztery. Pan Podbipięta, który się z księciem widział, też to mówił.
— Pan Podbipięta tyle się zna na rzeczach publicznych, ile koza na pieprzu. Więcej on tam przy dworze za oną dzierlatką wietrzył, niż za wszystkiem innem, i warował do niej, niby pies do kuropatwy. Dałby Bóg, żeby mu ją kto inny ustrzelił — ale mniejsza z tem. Nie neguję ci, że Kisiel zdrajca, bo o tem cała Rzeczpospolita wie dobrze, jeno tak myślę, że co do traktatów na dwoje babka wróży.
Tu Zagłoba zwrócił się do kozaka.
— A co tam u was, Zahar mówią — będzie li pokój, czy wojna?
— Do pierwszej trawy będzie spokój, a na wiosnę to przyjdzie na pohybel albo nam, albo Lachiwczykam.