Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O Lach przeklęty!
— Leść po węgłach na dach, dachem się przedostać.
— Nie można, bo wystaje i podbity deskami.
— Przynieść spisy. Po spisach tędy wejdziemy. A sobaka! drabinę wciągnął!
— Przynieść spisy! — zabrzmiał głos Hołodego.
Mołojcy skoczyli po spisy, inni zaś popodnosili głowy ku stropowi. Już też rozpierzchłe światło wniknęło przez otwarte drzwi i do chlewa, a przy jego niepewnym blasku widać było kwadratowy otwór stropu, czarny i cichy.
Z dołu ozwały się pojednawcze głosy:
— No, pane szlachcic! Spuść drabinę i zleź. I tak się nie wymkniesz, poco ludzi trudzić. Zleź, zleź!
Cisza.
— Ty mądry człowiek! Żeby tobie to co pomogło, tak tyby siedział, ale że to tobie nie pomoże, tak ty zleziesz dobrowolnie — ty dobry!
Cisza.
— Zleź, a nie, to ci skórę ze łba zedrzemy, łbem na dół w gnój cię zrzucimy!
Pan Zagłoba pozostał równie głuchy na groźby, jak na pochlebstwa, i siedział w ciemnościach, jak borsuk w jamie, gotując się do zaciętej obrony. Tylko szablę coraz mocniej ściskał, i sapał trochę i w duchu pacierz szeptał.
Tymczasem przyniesiono spisy, związano trzy w pęk i postawiono ostrzami ku otworowi. Panu Zagłobie przemknęła przez głowę myśl, czyby nie porwać ich i nie wciągnąć — ale pomyślał także, że dach może być za