Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/071

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i Bohun! Dobra sfora! Żeby ich dyabli obłuszczyli! Boże mnie broń przynajmniej od Bohuna. Skrzetuski życzy sobie się z nim spotkać — wysłuchaj go Panie! Życzę mu tego, czego sobie sam życzy, bom mu przyjaciel — amen! Dotrę do Zbrucza i wrócę do Jarmoliniec, a języków więcej im przywiodę, niż sami chcą. O to nie trudno.
Wtem Kosmacz zbliżył się ku niemu.
— Mości komendancie, jakowychś jeźdźców za wzgórzem widać.
— Niech jadą do dyabła! Gdzie? gdzie?
— A no tam, za górą. Znaki widziałem.
— Wojsko?
— Zdaje się wojsko.
— Niech ich psi kąsają. A siła ich?
— Niewiadomo, bo daleko. Byśmy się tu za one skały ukryli, wpadniemy na nich niespodzianie, bo tędy im droga. Jeśli to potęga za wielka, to pan Wołodyjowski niedaleko, strzały usłyszy i na pomoc skoczy.
Panu Zagłobie odwaga uderzyła niespodzianie do głowy, jak wino. Być może, że to desperacya dała mu taki do czynu pochop; być może nadzieja, że pan Wołodyjowski jeszcze blizko, dość że gołą szablą błysnął, oczyma zatoczył straszliwie i zakrzyknął:
— Ukryć się za skały! — wpadniemy na nich niespodzianie! Pokażemy tym hultajom...
Sprawni żołnierze książęcy z miejsca zawrócili pod skały i w mgnieniu oka ustawili się w szyku bojowym, gotowi do niespodzianego napadu.
Upłynęła godzina; nakoniec dał się słyszeć gwar zbliżających się ludzi, echo niosło nutę wesołych pieśni, a po chwili jeszcze, do uszu czatujących w zasadzce, do-