Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Posłuchajcie waszmościowie: przychodzi mnie do głowy i drugi sposób, oto abyśmy zamiast ludzi wysyłać, albo języków łapać, sami poprzebierali się po chłopsku i ruszyli, nie mieszkając.
— O, nie może to być! — zakrzyknął pan Wołodyjowski.
— Czemu nie może być?
— To chyba waść służby wojennej nie znasz. Gdy chorągwie nemine excepto stawają, to jest święta rzecz. Choćby ojciec i matka konali, to towarzysz ci nie pójdzie wtedy permissyi odjazdu prosić, bo przed bitwą to jest największy dyshonor, jakiego się żołnierz dopuścić może. Po bitwie walnej, gdy nieprzyjaciel rozproszon, można, ale nie przedtem. I uważ waść: Skrzetuskiemu pierwszemu chciało się zrywać i lecieć i ratować, a ani pary nie puścił. Reputacyę on już ma, książę go kocha, a ani się odezwał, bo swój obowiązek zna. To jest, widzisz waszmość, służba publiczna, a tamto prywatna. Nie wiem, jak tam gdzieindziej, choć mniemam, że wszędzie tak samo, ale u księcia naszego wojewody niebywała rzecz permissya przed bitwą, jeszcze u oficerów! Choćby się też i dusza podarła Skrzetuskiemu, nie poszedłby z taką propozycyą do księcia.
— Rzymianin on jest i rygorysta, wiem — mówił pan Zagłoba — ale żeby tak kto księciu podszepnął, możeby jemu i waszmościom z własnej woli dał permissyę.
— Ani to jemu w umyśle nie postoi. Książę całą Rzeczpospolitę ma na głowie. Cóż waćpan myślisz, teraz tu najważniejsze sprawy się walą, całego narodu tyczące — żeby on się czyjąś prywatą zajmował? A choćby też, co jest niepodobne, nieproszony permissyę dał, tedy