Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dalszą rozmowę przerwał młodziuchny pan Aksak, który w tej chwili zbliżył się do ogniska.
— Nowiny przynoszę waszmościom! — rzekł dźwięcznym, półdziecięcym głosem.
— Niańka pieluch nie uprała, kot mleko zjadł i farfurka się stłukła — mruknął pan Zagłoba.
Ale pan Aksak nie zważał na tę przymówkę do swego chłopięcego wieku i rzekł:
— Pułjana ogniem pieką...
— Będą psi mieli grzanki! — przerwał pan Zagłoba.
— ...I czyni zeznania. Układy zerwane. Pan z Brusiłowa mało nie szaleje. Chmiel idzie z całą potęgą w pomoc Krzywonosowi.
— Chmiel? cóż to Chmiel? Kto tu sobie co robi z Chmiela? Idzie Chmiel, będzie piwo, beczka ortę! Drwiemy z Chmiela!... — trzepał pan Zagłoba, tocząc przytem groźnie i dumnie oczyma po obecnych.
— Idzie więc Chmiel, ale Krzywonos na niego nie czekał i dlatego przegrał...
— Grał duda, grał — aż przegrał...
— Sześć tysięcy mołojców jest już w Machnówce. Wiedzie ich Bohun.
— Kto? kto? — spytał nagle zgoła innym głosem Zagłoba.
— Bohun.
— Nie może być!
— Tak zeznaje Pułjan.
— Maszże babo placek! — zawołał żałośnie pan Zagłoba. — Prędkoż oni tu mogą być?
— We trzech dniach. Wszelako do bitwy idąc, nie będą tak śpieszyć, by koni nie zegnać.