Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krwi buchnęła z ust Pułjana i głowa mu zwisła na ramię.
Wtedy pan Longinus podniósł go z kulbaki i zanim patrzący mieli czas pomyślić, co się stało, przerzucił go na swoje siodło, poczem ruszył rysią ku swoim.
— Vivat! — krzyknęli wiśniowiecczycy.
— Na pohybel! — odpowiedzieli zaporożcy.
I zamiast się zmieszać klęską swego wodza, tem zacięciej uderzyli na nieprzyjaciół. Zawrzała walka tłumna, którą ciasnota miejsca tem zacieklejszą czyniła. I byliby mołojcy, mimo całego męstwa, ulegli pewnie większej szermierskiej wprawie przeciwników, gdyby nie to, że od taboru Krzywonosowego dały się nagle słyszeć trąby, wołające ich do odwrotu.
Cofnęli się natychmiast, a przeciwnicy, postawszy chwilę, by okazać, iż odzierżyli pole, zawrócili również ku swoim. Grobla opustoszała, zostały tylko na niej trupy ludzkie i końskie, jakby zapowiedź tego, co się dziać będzie — i czerniała ta droga śmierci między dwoma wojskami — jeno lekki powiew wiatru pomarszczył gładką powierzchnię jeziora i zaszumiał żałośnie w liściach wierzb, stojących tu i owdzie nad brzegami stawu.
Tymczasem ruszyły Krzywonosowe pułki, jakby nieprzejrzane okiem stada szpaków i siewek. Szła naprzód czerń, za nią sforna piechota zaporoska, i sotnie konne, i ochotnicy Tatarowie i artylerya kozacka, a wszystko bez wielkiego ładu. Pchali się jedni przez drugich, szli „na głowę“, pragnąc liczbą niezmierną sforsować groblę, a potem zalać i pokryć wojsko książęce. Dziki Krzywonos wierzył w pięść i szablę, nie w sztukę wojenną, dlatego parł całą siłą do ataku i kazał pułkom