Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

choć krótkiego spoczynku, którenby siły nasze mógł restaurować. Oto już trzeci miesiąc idzie, jak nie zsiadamy prawie z koni. Od trudów, niewywczasów i zmienności aury już ciało odpada nam od kości. Koni nie mamy, piechoty nasze boso chodzą. Pójdziem tedy pod Zbaraż, tam się odżywim i wypoczniem — może też coś żołnierzy skupi się do nas i z nowemi siłami ruszymy w ogień.
— Kiedy wasza książęca mość rozkaże ruszyć? — pytał stary Zaćwilichowski.
— Bez zwłoki, stary żołnierzu, bez zwłoki!
Tu książę zwrócił się do wojewody:
— A wasza miłość dokąd się chcesz udać?
— Pod Gliniany, bo słyszę, że tam się wojska kupią.
— Tedy odprowadzimy waszę mość aż do spokojnej okolicy, aby wam się przypadek jaki nie trafił.
Wojewoda nie odrzekł nic, bo mu się stało jakoś niesmaczno. On księcia opuszczał, a książę mu jeszcze troskliwość okazywał i odprowadzić go zamierzał. Była-li to ironia w słowach księcia — wojewoda nie wiedział, niemniej przeto zamiaru swego nie zaniechał, bo pułkownicy książęcy coraz niechętniej na niego patrzyli i jasnem było, że w każdem innem, mniej karnem wojsku, tumultby przeciw niemu powstał.
Skłonił się więc i wyszedł — pułkownicy też porozchodzili się, każdy do swojej chorągwi, aby je do pochodu sprawić, został tylko z księciem sam Skrzetuski.
— Jaki tam żołnierz pod temi chorągwiami? — spytał książę.
— Tak przedni, że lepszego nie znaleźć. Dragonia moderowana na niemiecki ład, a w gwardyi pieszej sami