Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za dziada chłopy wszędy mają, bo i śpiewam bardzo pięknie.
Pan Skrzetuski aż zaniemówił z radości. Tysiąc myśli i wspomnień cisnęło mu się do głowy; Helena jak żywa stanęła mu przed oczyma taka, jaką ją widział ostatni raz, w Rozłogach, przed samym na Sicz wyjazdem: więc śliczna, zarumieniona, smukła, z temi jej oczyma czarnemi jak aksamit, pełnemi niewysłowionych ponęt. Zdawało mu się teraz, że ją widzi, że czuje ciepło bijące od jej policzków, że słyszy jej słodki głos. Wspomniał ową przechadzkę w sadzie wiśniowym i kukułkę, i te pytania, które jej zadawał, i wstyd Heleny, gdy im dwunastu chłopczyków wykukała — więc dusza prawie wychodziła z niego, serce aż omdlało z kochania i radości, przy której wszystkie przeszłe cierpienia były jakby kropla przy morzu. Sam nie wiedział, co się z nim dzieje. Chciał krzyczeć, to znów na kolana padać i znów Bogu dziękować; to wspominać, to pytać i pytać bez końca!
Wreszcie zaczął powtarzać:
— Żyje, zdrowa!
— Żyje, zdrowa! — odrzekł jak echo pan Zagłoba.
— I ona to waści wysłała?
— Ona.
— A list waść masz?
— Mam.
— Dawaj!
— Zaszyty i przecie noc. Hamuj się waść.
— Całkiem nie mogę. Sam waszmość widzisz.
— Widzę.
Odpowiedzi pana Zagłoby stawały się coraz lakoniczniejsze, w końcu kiwnął się raz, drugi — i usnął.