Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jedno tam żołnierskie serce krajało się na myśl, że za chwilę trzeba będzie porzucić tę wybraną, dla którejby się chciało żyć, bić i umierać, nie jedne jasne lub ciemne oczy dziewczęce zachodziły łzami z żalu, iż on odjedzie na wojnę, między kule i miecze, między kozaki i dzikie Tatary... odjedzie i może nie wróci...
To też, gdy książę przemówił, żegnając żonę i dwór, panniątka zapiszczały jedna w drugą żałośnie, jak kocięta, rycerze zaś, jako to silniejszego ducha, powstali z miejsc swoich i chwyciwszy za głownie szabel, krzyknęli razem:
— Zwyciężymy i powrócimy!
— Dopomóż wam Bóg! — odpowiedziała księżna.
Na to rozległ się okrzyk, aż okna i ściany się zatrzęsły.
— Niech żyje księżna pani! Niech żyje matka nasza i dobrodziejka!
— Niech żyje! Niech żyje!
Kochali ją też żołnierze za jej przychylność dla rycerstwa, za jej wielką duszę, hojność i łaskawość, za opiekę nad ich rodzinami. Kochał ją nad wszystko książę Jeremi, bo to były dwie natury, jakby dla siebie stworzone, kubek w kubek do siebie podobne, obie ze złota i spiżu ulane.
Więc wszyscy szli ku niej i każdy klękał z kielichem przed jej krzesłem, a ona za głowę każdego ścisnąwszy, kilka słów łaskawych przemówiła. Skrzetuskiemu zaś rzekła:
— Niejeden tu podobno rycerz szkaplerzyk, albo wstążeczkę na waletę dostanie, a że nie masz tu tej, od którejbyś waćpan najbardziej pragnął, przeto przyjm odemnie, jakby od matki.