Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Oficerowie skoczyli i wkrótce przywiedli za kark z obory „pidsusidka“.
— Chłopie — rzekł Zaćwilichowski — a byłeś, gdy kozacy z Bohunem na dwór napadli?
Chłop, jak zwykle, począł się przysięgać, że nie był, że niczego nie widział, i o niczem nie wie, ale pan Zaćwilichowski wiedział, z kim ma do czynienia — więc rzekł:
— O wierę, pogański synu, żeś ty siedział pod ławą, gdy dwór rabowali. Powiedz to innemu — ot, tu leży czerwony złoty, a tam czeladnik z mieczem stoi — obieraj! W ostatku i wieś spalimy, krzywda ubogim ludziom przez ciebie się stanie.
Dopieroż „pidsusidok“ jął opowiadać, co widział. Gdy kozacy hulać na majdanie przede dworem poczęli, tedy poszedł z innymi zobaczyć, co się dzieje. Słyszeli, że kniaziowa i kniazie pobici, ale że Mikołaj atamana poranił, któren też leży, jak bez duszy. Co się z panną stało, nie mogli dopytać, ale drugiego dnia świtaniem zasłyszeli, że uciekła z jednym szlachcicem, który z Bohunem przybył.
— Ot, co jest! ot co jest! — mówił pan Zaćwilichowski. — Masz, chłopie, czerwony złoty, widzisz, żeć krzywda się nie dzieje. A ty widział tego szlachcica, czy to kto z okolicy?
— Widział ja, pane, ale to nie tutejszy.
— A jakże wyglądał?
— Gruby, pane, jak piec, z siwą brodą. A proklinaw kak didko! Ślepy na jedno oko.
— O dla Boga! — rzecze pan Longinus — taż to chyba pan Zagłoba, albo kto? a?
— Zagłoba? Czekaj wać! Zagłoba. Mogłoby to być!