Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.2.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co? — rzekł pan Zagłoba. — Pewnie i na zapusty nie widziałaś waćpanna lepszej maszkary. Przejrzałem się też w Kahamliku i jeślim widział kiedy foremniejszego dziada, niech mnie na własnej torbie powieszą. Na pieśniach też mnie nie zbraknie. Co waćpanna wolisz? Może o Marusi Bohusława, o Bondariwnie, albo o Sierpiahowej śmierci? Mogę i to. Szelmą jestem, jeśli na kawałek chleba między największymi hultajami nie zarobię.
— Już teraz rozumiem waszmościów uczynek, dlaczegoś szatki zewlókł z tych biedaków, a to, by drogę w przebraniu bezpieczniej odbyć.
— Rozumie się — rzecze pan Zagłoba. — Cóżbo waćpanna myślisz? Tu, na Zadnieprzu, lud gorszy niż gdzieindziej i tylko ręka księcia hultajów od swywoli powstrzymuje, a teraz, gdy się zwiedzą o wojnie z Zaporożem i o wiktoryach Chmielnickiego, tedy żadna moc ich od rebelii nie powstrzyma. Widziałaś waćpanna owych czabanów, którzy się już do naszej skóry chcieli zabierać? Jeśli prędko hetmany Chmielnickiego nie zetrą, to za dzień, za dwa, cały kraj będzie w ogniu — i jakże ja waćpannę wówczas przez kupy zbuntowanego chłopstwa przeprowadzę? A mielibyśmy wpaść w ich ręce, to lepiej było dla waćpanny w Bohunowych pozostać.
— O nie może to być! Wolę śmierć! — przerwała kniaziówna.
— Ja zaś wolę życie, bo śmierć to naraz sztuka, od której się żadnym dowcipem nie wykręcisz. Ale tak myślę, że Bóg nam zesłał tych dziadów. Takem ich przestraszył, że książę z całem wojskiem blizko, jak i owych czabanów. Będą ze trzy dni od strachu goli